Casey zgodził się
zostać na noc. Z racji, że jest moim przyjacielem i wiele dla mnie zrobił,
proponuję mu, żeby położył się obok mnie, a nie w salonie na niewygodnej sofie.
Leżymy twarzami do siebie, a wokół nas panuje idealna cisza. Tym razem nie
płaczę po Armandzie, nie jest wart moich łez.
Godziny mijają szybko.
Za oknem zaczyna się nieco rozjaśniać.
- Casey, śpisz? -
pytam, delikatnie szturając go w bok.
- Nie, a co? -
spogląda na mnie zaspany.
- Napisałam fragment
piosenki. - oznajmiam i pokazuję mu fragment notatki w telefonie. - Opowiada
ona po części o Richelieu. - dodaję.
Chłopak czyta to w
skupieniu.
- Niesamowite. -
stwierdza. - Masz talent.
- Dziękuję. Pisałam o
tym co czuję. - uśmiecham się do niego.
- No tak. Chłopcy w
twoim wieku nie wiedzą jak kochać Cię dobrze. Ale Ci trochę starsi? - pyta, a
po chwili czuję jego ciepłe wargi na moich.
Oddycham płytko, a
moje serce wali jak szalone. Nigdy nie pomyślałam, że Moreta może tak na mnie
działać.
Wskakuję na niego i
zaczynam całować go bez opamiętania. Pozbywam się jego koszulki, a on mojej.
Pieści moje półnagie ciało, gdy ja bawię się pasemkiem jego włosów.
- Kocham Cię, Rena. -
słyszę z jego ust i nie wiem co powiedzieć. Pozwalam rozpłynąć się jego słowom
w powietrzu i wyryć się w moim sercu.
Czuję na skórze jego
nieco szorstkie od gry na gitarze palce, które powoli ‘wędrują’ po moich
plecach coraz niżej. Próbuje ściągnąć moje szorty do spania.
- Casey, lepiej nie. -
wyskakuję z łóżka i ubieram koszulkę w pośpiechu.
Nie chcę go ranić, ale
nie jestem na to gotowa.
- Okay, rozumiem. -
Moreta siada na skraju łóżka i wciąga na siebie swoją bluzkę. - Pojadę do siebie.
- wstaje i wychodzi.
Opadam na łóżko i
chowam twarz w poduszki. Łzy znów spływają po moich policzkach.
Deszczowy, wrześniowy dzień, ten kiedy auto Richelieu, którym
jechaliśmy, wpadł do rzeki. To było straszne. Siła z jaką tak wpadliśmy była
naprawdę duża. Ostatkami sił rozbiłam przednią szybę i wydostałam się z
tonącego pojazdu. Gdy się wydostałam, nie wiedziałam nawet gdzie jestem.
Desperacko machałam rękoma tylko po to, by się nie zanurzyć i nie utopić, choć
z momentu na moment czułam się coraz gorzej. Armand wyszedł z tego bez
większego szwanku, lecz ja potrzebowałam jego pomocy. Chociaż żal było mu
nowego samochodu, wziął mnie na ręce i pomógł dotrzeć do brzegu. Dopiero, gdy
siedziałam tam, pod jednym z drzew, zauważyłam, że skaleczyłam się nieco ponad
udem. Może i rana się potem, po założeniu dziesięciu szwów i smarowaniu maścią,
zagoiła, blizna pozostała. Blizna duża, szpetna, powodująca wstyd.
Ojej... Poznajemy kolejny sekret Reny. A to co się zadziało... Casey takie odruchy ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na next.