niedziela, 19 lutego 2017

10.

Casey zgodził się zostać na noc. Z racji, że jest moim przyjacielem i wiele dla mnie zrobił, proponuję mu, żeby położył się obok mnie, a nie w salonie na niewygodnej sofie. Leżymy twarzami do siebie, a wokół nas panuje idealna cisza. Tym razem nie płaczę po Armandzie, nie jest wart moich łez.

Godziny mijają szybko. Za oknem zaczyna się nieco rozjaśniać.
- Casey, śpisz? - pytam, delikatnie szturając go w bok.
- Nie, a co? - spogląda na mnie zaspany.
- Napisałam fragment piosenki. - oznajmiam i pokazuję mu fragment notatki w telefonie. - Opowiada ona po części o Richelieu. - dodaję.
Chłopak czyta to w skupieniu.
- Niesamowite. - stwierdza. - Masz talent.
- Dziękuję. Pisałam o tym co czuję. - uśmiecham się do niego.
- No tak. Chłopcy w twoim wieku nie wiedzą jak kochać Cię dobrze. Ale Ci trochę starsi? - pyta, a po chwili czuję jego ciepłe wargi na moich.
Oddycham płytko, a moje serce wali jak szalone. Nigdy nie pomyślałam, że Moreta może tak na mnie działać.
Wskakuję na niego i zaczynam całować go bez opamiętania. Pozbywam się jego koszulki, a on mojej. Pieści moje półnagie ciało, gdy ja bawię się pasemkiem jego włosów.
- Kocham Cię, Rena. - słyszę z jego ust i nie wiem co powiedzieć. Pozwalam rozpłynąć się jego słowom w powietrzu i wyryć się w moim sercu.
Czuję na skórze jego nieco szorstkie od gry na gitarze palce, które powoli ‘wędrują’ po moich plecach coraz niżej. Próbuje ściągnąć moje szorty do spania.
- Casey, lepiej nie. - wyskakuję z łóżka i ubieram koszulkę w pośpiechu.
Nie chcę go ranić, ale nie jestem na to gotowa.
- Okay, rozumiem. - Moreta siada na skraju łóżka i wciąga na siebie swoją bluzkę. - Pojadę do siebie. - wstaje i wychodzi.
Opadam na łóżko i chowam twarz w poduszki. Łzy znów spływają po moich policzkach.

Deszczowy, wrześniowy dzień, ten kiedy auto Richelieu, którym jechaliśmy, wpadł do rzeki. To było straszne. Siła z jaką tak wpadliśmy była naprawdę duża. Ostatkami sił rozbiłam przednią szybę i wydostałam się z tonącego pojazdu. Gdy się wydostałam, nie wiedziałam nawet gdzie jestem. Desperacko machałam rękoma tylko po to, by się nie zanurzyć i nie utopić, choć z momentu na moment czułam się coraz gorzej. Armand wyszedł z tego bez większego szwanku, lecz ja potrzebowałam jego pomocy. Chociaż żal było mu nowego samochodu, wziął mnie na ręce i pomógł dotrzeć do brzegu. Dopiero, gdy siedziałam tam, pod jednym z drzew, zauważyłam, że skaleczyłam się nieco ponad udem. Może i rana się potem, po założeniu dziesięciu szwów i smarowaniu maścią, zagoiła, blizna pozostała. Blizna duża, szpetna, powodująca wstyd.

1 komentarz:

  1. Ojej... Poznajemy kolejny sekret Reny. A to co się zadziało... Casey takie odruchy ;)
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń