niedziela, 29 stycznia 2017

7.

Od mojego rozstania z Armandem mina tydzień. Próbuję o nim zapomnieć, lecz nie jest to łatwe. Ciągle przypomina mi się coś z nim związanego.

Pierwsze święta w związku. Ukochany kupił mi drobny łańcuszek z przywieszką motylka, bo przypominałam mu właśnie motyla. Mała, delikatna i śliczna, jak to określił. Ja kupiłam mu ramkę na zdjęcie i włożyłam tam naszą wspólną fotografię.
- To jest urocze, motylku. - ucałował mnie w policzek i jeszcze raz przyjrzał się prezentowi.
Spodobał mu się, choć na początku wcale nie byłam taka pewna. Chłopak był bogaty i był materialistą, ale jednak miał jeszcze ludzkie uczucia. Kochałam go, bardzo mocno go kochałam.
Całe święta spędziłam z nim, a potem także Sylwester. Według tradycji pocałowaliśmy się o północy, co było magiczne i miało symbolizować wieczność związku. Jednak jak się potem okazało, wcale to się nie sprawdziło.

Po dłuższym czasie wracam w końcu do porannego biegania. Moje kolano już się zagoiło od tego nocnego napadu na mnie i Casey'a, gdy upadłam na betonową uliczkę. Tym razem zdecydowałam się pobiegać w parku. Truchtam jedną ze ścieżek, gdy nagle wpadam na Richelieu.
- Miło Cię widzieć Rena. - uśmiecha się i zagradza mi dalszą drogę.
- Czego chcesz? - pytam ze złością.
- Ciebie, madame. Wróć do mnie, proszę. - pada przede mną na kolana.
- Nie mogę... - odpowiadam i zaczesuję opadające mi na oczy pasemka włosów za ucho. - Z resztą, masz tę drugą kobietę... Będziesz miał dziecko...
- Co? Ona się nie liczy, Pyreno. Jej matka nie chce w rodzinie "żabojada", więc znalazła jej innego. Jestem wolny i chcę, abyś do mnie wróciła. Kocham Cię. - chwyta moją dłoń i patrzy mi głęboko w oczy.
Nie wiem co zrobić. Moje uczucie do niego nadal się nie wypaliło, ale fakt, że mnie zdradził... Waham się co odpowiedzieć.
- Proszę... Jesteś moim szczęściem Pyreno Lucrezio. Bez Ciebie świat jest strasznie szary... - wygłasza swój monolog, a wokół nas skupia się coraz więcej gapiów. Co z tego, że jest 6 rano. Idą do pracy, a Richelieu wygląda jakby się oświadczał.
- Nie mogę Armand. - odpieram i próbuję go wyminąć, lecz chłopak łapie mnie za dłoń.
- Chyba każdy zasługuje na drugą szansę... - spogląda na mnie z nadzieją w oczach.
Nie umiem długo się na niego gniewać.
- Okay. Ale tym razem nie próbuj mnie zranić. - uśmiecham się do niego.
Richelieu wstaje i mocno mnie obejmuje, jednocześnie całując mnie czule.

niedziela, 22 stycznia 2017

6.

- Tak lepiej? - pytam, przykładając do nosa Casey'a woreczek z lodem.
Siedzimy w moim domu, w kuchni. Nadal nie umiem się otrząsnąć po ataku Armanda. Chłopak razem z kuzynem, jak się potem domyśliłam rzucił się na nas, gdy wracaliśmy z imprezy u Iaina. Richelieu był zazdrosny o to, że przez chwilę podczas występu w radiu trzymałam Moretę za rękę. Owszem, to on mnie zostawił dla innej, jednak nie chce bym była szczęśliwa z kimś innym.
- Tak. Dziękuję Rena. - uśmiecha się lekko.
- To dobrze. - siadam obok niego i odgarniam mu opadające kosmyki włosów za ucho. - I nie masz za co dziękować. To moja wina, że Armand się na Ciebie rzucił. Jest zazdrosny i chyba nie do końca do niego dociera, że mnie zdradził i zostawił... - wzdycham.
- Nie obwiniaj się za jego głupotę. - chwyta moją dłoń. - Jesteś najlepszą osobą jaką spotkałem.
- To urocze Casey... - cmokam go w policzek, przez co strącam okład z jego nosa. - Oj. - uśmiecham się i poprawiam woreczek. Jego nos już od dłużej chwili nie krwawi, a opuchlizna nieco już schodzi.
Znów jestem z nim sam na sam, a w ciszy, która między nami panuje, słyszę bicie serc. Biją w podobnym rytmie.

- Słyszysz to Rena? - spytał Armand, gdy w ciszy obserwowaliśmy gęsi nad wodą.
- Ale co? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, odwracając w jego stronę głowę. Nasze spojrzenia się wtedy spotkały.
- To. - przyłożył mi jedną moją dłoń do swojego serca, drugą do mojego. - Biją tak samo. To chyba znak, że jesteśmy sobie przeznaczeni. - powiedział, przysuwając się do mnie bliżej.
- No może. - odparłam.
- Na pewno. - pocałował mnie w usta po raz pierwszy.
To była magiczna chwila. Traktował mnie jak damę, jedyną kobietę swojego życia.

Rano budzę się sama w salonie. Wstaję, poprawiając koszulkę i idę do kuchni. Casey, który wygląda już znacznie lepiej, wraz z Nią szykują śniadanie. Chłopak parzy kawę, a siostra smaży naleśniki. Zastanawiam się tylko skąd mają składniki, skoro lodówka była wczoraj pusta.
- Dzień dobry. - witam się z nimi i siadam przy stole. Odgarniam włosy za ucho i uśmiecham się do nich serdecznie.
- Dzień dobry. Czy z twoim kolanem już lepiej? - pyta Moreta, stawiając przede mną parujący kubek z kawą.
- Nieco lepiej. - podciągam do góry nogawkę od legginsów i pokazuję mu plaster, zakrywający całą ranę i kawałek zdrowej skóry. - A twój nos?
- Jak widać, znacznie lepiej. Nie muszę oddychać ustami. - odpiera ze śmiechem.
- I możesz zrobić nimi coś innego. - dodaje Nia i kieruje się z patelnią do stołu.
Spoglądamy na siebie z chłopakiem nieco zawstydzeni. Czyżby coś sugerowała?
- Tak, może zjeść. - odzywam się po chwili i nakładam sobie na talerz jeden z naleśników, a następnie polewam go czekoladowym sosem. - Smacznego wszystkim.
- Tobie też Rena. - gitarzysta siada obok mnie i także zabiera się za jedzenie.
Nia dołącza do nas po chwili i razem spożywamy posiłek.

niedziela, 15 stycznia 2017

5.

Po występie w studiu jedziemy całym zespołem do mojego i Nii domu. Siostra prawdopodobnie poprosiła wczoraj matkę, aby coś nam przygotowała, lecz nie zastajemy w lodówce nic.
- Może zamówiony pizzę? - proponuje Nia.
- Pewnie. - odpowiada Casey. - I pamiętaj, wegańska dla Reny. - dodaje, uśmiechając się do mnie.
- Okay. - dziewczyna wybiera numer do pizzerii.

Pół godziny później siadamy w salonie i zajadamy się ciepłą pizzą, popijając colę. Rozmowa jest ożywiona. Wymieniamy się pomysłami na nowe piosenki, teledyski itd., a także dyskutujemy o gustach m.in. smakowych.

Słoneczny październik. Siedziałam u Richelieu w piekarni i testowałam nowe smaki fornetek.
- Jesteś cudowna w tej pracy. - Armand podszedł do mnie i czule pocałował w usta. Był to krótki, ale miły pocałunek.
- A kto by nie był? - odparłam ze śmiechem i zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Może i tak, ale Ty jesteś najlepsza. - ponownie mnie cmoknął.
- Przesadzasz. - zmarszczyłam nos, tak jak lubił.
- Ja? No co Ty, Rena... - złapał mnie za pośladki i posadził na blat. - Francuz nigdy nie przesadza.
- Ale Ty jesteś nim tylko w połowie...
- Oj ciś... - przyłożył mi palec do ust, a pozostałym muskał mój policzek.
Gdyby wtedy do piekarni nie wróciła jego matka, pewnie na tym by się nie skończyło.

Tego wieczora wszystkich udajemy się na imprezę do Iaina. Alkohol leje się litrami, a muzyka z głośników słyszalna jest kilka przecznic dalej. Nia zniknęła mi z oczu zaraz na samym początku, a Miranda udała się do domu przed 23. Casey dzielnie dotrzymuje mu towarzystwa przez cały noc. Tańczy ze mną czy idzie po przekąskę. Około 2 w nocy żegnamy się z gośćmi i wychodzimy z domu basisty. Idziemy ulicą, głośno rozmawiając i śmiejąc się, gdy nagle z jednego z zaułków wybiega dwóch zakapturzonych chłopaków. Jeden z nich atakuje mnie, drugi Casey'a. Gdy udaje mi się znokautować chłopaka, rzucam się Morecie na pomoc. Ściągam napastnikowi kaptur i jestem w szoku.
- Armand?

niedziela, 8 stycznia 2017

4.

Chwilę przed siódmą Nia delikatnie puka do drzwi mojego pokoju.
- Można? - pyta, uchylając drzwi. Podnoszę na nią zaspany wzrok.
- Nia, jest wcześnie. Chcę spać. - mruczę pod nosem, owijając się mocniej kocem.
- Wcześnie? Za dwie godziny musimy być w radiu na próbę. - siada na brzegu łóżka i zabiera mi koc.
- Ale ja chcę spać. Spałam tylko dwie godziny... - spoglądam na nią, choć oczy mi się kleją.
- Nie trzeba było tyle po nim rozpaczać. - wstaje i wychodzi.
Siadam na łóżku i leniwie się przeciągam. Podnoszę się i podchodzę do lustra. Moje włosy są już tłuste, w totalnym nieładzie, a ubrania wygniecione. Wybieram z szafy coś wygodnego i idę wziąć szybki orzeźwiający prysznic.

Chwilę po 9 spotykamy się w siedzibie radia. Casey siedzi i stroi swoją gitarę, a Nia uzgadnia coś jeszcze z organizatorem. Mamy dziś udzielić wywiadu i zagrać kilka piosenek akustycznie.
- Ja chyba nie dam rady. - siadam obok Mirandy i odkręcam butelkę wody mineralnej.
- Oj na pewno dasz radę. Zawsze byłaś najlepsza. To rozstanie nie powinno mieć wpływu na zespół. Powinnaś mu pokazać, że wcale a wcale już za nim nie tęsknisz i jesteś szczęśliwa robiąc to co kochasz. - chwyciła mnie za dłoń i uśmiechnęła do mnie.
- Okay, zaraz zaczynamy.  - Nia przychodzi do nas i siada na czymś co wygląda jak drewniana skrzynka.
Jest z nami także Iain, który niedawno dołączył do zespołu i zastępuje mnie w grze na basie.

Po szybkiej próbie, mamy krótką przerwę. Wychodzimy na hol. Dziewczyny i Iain idą do toalety, a ja wyciągam od Casey'a drobne na batonika z automatu.
- Masz pół. - podaję mu kawałek i staję obok niego.
Opieram się plecami o ścianę i w ciszy spoglądam raz na Moretę, raz na studio. Jesteśmy tu teraz tylko my.
- Wiesz co Casey... -  nawiązuję z nim kontakt wzrokowy. - Jesteś najlepszym kumplem. Cieszę się, że Cię mam. - delikatnie muskam swoimi wargami jego wargi.
- To ja jestem szczęśliwy. Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie w Hey Violet. - uśmiecha się do mnie, wycierając dłonie o spodnie i po chwili przytula mnie.
Czuję bijące od niego ciepło i nieodpartą ochotę pocałowania go jeszcze raz, lecz akurat wraca reszta. Odsuwamy się od siebie. Spoglądamy to jedno na drugie, to na pozostałych z zespołu. Czuję się nieco niezręcznie.
- Hey Violet, wchodzicie za minutę. - słyszymy głos jednego z pracowników.
- Damy radę? - pyta Nia, znacząco patrząc na mnie.
- Damy radę. - odpowiadam za wszystkich i przybijamy sobie piątki.
Wchodzimy do studia i zajmujemy miejsca. Rozglądam się po sali, uśmiechając się do fanów, gdy w tłumie zauważam Armanda.
- Chyba nie dam rady. - szeptam do Casey'a.
- Oj, nawet tak nie mów. Masz nas. - odpowiada równie cicho i ściska delikatnie moją dłoń.
- Na początek zagramy utwór z naszej nowej EP-ki... - zaczyna Nia.
Teraz już muszę wystąpić. Nie ma ucieczki. Niech Richelieu wie, że od teraz zaczynam nowe, lepsze życie bez niego.

niedziela, 1 stycznia 2017

3.

 Dziś wyjątkowo rozdział o 0:00. Szczęśliwego Nowego Roku!

- O co chodzi? - pyta zaspany Casey, wchodząc do domu. Odebrał i zgodził się przyjechać bez pytania.
- Chcę gdzieś wyjść. - oznajmiam i zabieram podręczną torebkę.
- Okay. I ja mam Ci potowarzyszyć? - przepuszcza mnie w drzwiach.
- Tak. Myślę, że weźmiemy twoje auto i wpadniemy do McDrive'a na początek. - decyduję i wsiadam do samochodu Morety.
- Cudownie. - odpiera i zajmuje miejsce za kierownicą.
- Casey, chciałabym przeprosić. Za to jak Cię wczoraj potraktowałam... - mówię ze skruchą, patrząc przed siebie. Nie umiem spojrzeć mu w oczy.
- Jest w porządku. - odpowiada, skupiając się na drodze.

Do McDrive'a docieramy kwadrans później. Zamawiamy po coli, frytkach oraz rollo dla mnie i burger dla niego. Wszystko na koszt chłopaka. Parkujemy na uboczu i zabieramy się za jedzenie. Zupełnie się nie przejmując, że nie wypada mówić z pełną buzią, prowadzimy ożywioną dyskusję. Postanowiłam otworzyć się przed nim i opowiedzieć co nieco o Armando.

- Zupełnie go nie rozumiem… Zdradzać taką śliczną dziewczynę? Dupek, nie facet. - odzywa się, gdy kończę całą historię.
Nadal siedzimy w aucie na parkingu, a słońce zaczyna wschodzić.
- Myślisz, że ja rozumiem? Było nam razem tak dobrze. Nasz związek rozwijał się powoli i subtelnie, zupełnie jak najdelikatniejsza róża na świecie… - wzdycham i odgarniam pasemko włosów za ucho.
Casey spogląda na mnie i uśmiecha się. Jest z niego cudowny kumpel.
- Masz rację. - stwierdza, a następnie sprawdza godzinę w samochodowym radiu. - Myślę, że powinniśmy wracać. Jest pięć po czwartej. - oznajmia i przekręca kluczyk w stacyjce.
- Pewnie. O dziesiątej mamy występ w radiu. - odpieram i zapinam pas. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Był deszczowy początek września. Armand jednak nie przejmował się tym i chciał zabrać mnie na wycieczkę po okolicy i pokazać mi urokliwe miejsca, w których się wychowywał. Jednak z godziny na godzinę warunki drogowe były coraz gorsze, aż w końcu nasz samochód wpadł do rzeki. Ostatkami sił rozbiłam szybę i wydostałam się w tonącego pojazdu. Richelieu rozpaczał, gdyż było to jego nowe auto, które dopiero odebrał z salonu. Bardziej przejął się nim niż mną. Od tamtego dnia zaczęliśmy się od siebie oddalać.

Opieram głowę o szybę w aucie Casey’a i spoglądam w dal. Na szczęście ulica jest prosta, warunki dobre, a Moreta jest dobrym kierowcą. Docieramy bezpiecznie pod mój dom. Żegnam się z nim i udaję się prosto do sypialni, gdyż czuję się zmęczona. Gitarzysta wraca do siebie.